- Dzień dobry. Miałam pojawić się na komisariacie o godzinie 14 ale nie wiem gdzie mam iść... - odezwałam się nieśmiało. A on uśmiechnął się ciepło.
- Dzień dobry. Proszę podać imię i nazwisko. - odpowiedział, wciąż się uśmiechając.
- Rose Goldenmayer - jego mina momentalnie zrzedła. Ale dlaczego?
- Ach, tak.. - odparł po chwili, po czym dodał - Proszę za mną - i nie czekając na odpowiedź odwrócił się i ruszył w stronę której wcześniej przyszedł. Ja od razu poszłam za nim. Byłam strasznie zdenerwowana.. Mężczyzna wszedł do jakiegoś pomieszczenia, przytrzymując mi drzwi. Co jeśli na prawdę zrobiłam coś nie zgodnie z prawem? Co jeśli pójdę do więzienia?! Jestem na to za młoda! Nie mogę tak skończyć! Co sobie ludzie pomyślą?! Cholera, mam iść do więzienia a ja tu 'co sobie ludzie pomyślą'! Chuj mnie to co sobie pomyślą! Niech sobie myślą co chcą! Mam ich gdzieś. Jak ja sobie poradzę w więzieniu? Ale za co niby miałabym iść do więzienia? Nie to nie chodzi o to.. Przecież ja całe dnie siedzę w domu, to nie możliwe, żebym poszła do więzienia! A może to przez to, że nie wychodzę z domu? Tak, kurwa pójdę do więzienia za to, ze nie wychodzę z domu.. Zaczynam gadać (myśleć) od rzeczy, przez ten głupi stres! Gdy, weszłam trochę głębiej do - prawdopodobnie - jego gabinetu, on zamknął drzwi na klucz.. Zaraz, zaraz, po chuj on zamykał je na klucz?! Chce mi coś zrobić?! Niee.. To przecież policjant.. Zaczynam gadać jak jakaś pojebana..
- Usiądź - powiedział, pokazując ręką na jakieś krzesło, którego wcześniej nie zauważyłam.. Stało na przeciwko jego biurka, za którym stał kręcony fotel, na którym on usiadł.
- A więc tak... - było widać, że nie wiedział jak zacząć tą rozmowę. Mówił tak jakby smutnym tonem.. a to było co najmniej dziwne.. - Twoi rodzice.. mieli wczoraj wypadek... - Że co kurwa?! Jak to wypadek?..
- Co?! Ale jak?! Gdzie?! Czy.... czy oni żyją?- Na początku, prawie, że krzyczałam, ale to ostatnie wypowiedziałam prawie niesłyszalnie.. Na te słowa w moich oczach, pojawiło się mnóstwo łez, ale nie pozwoliłam im wypłynąć.
- Uspokój się i daj mi dokończyć. - nic już nie odpowiedziałam - A wiec, jak mówiłem, mieli wypadek.. Pewien pijany mężczyzna wjechał w nich z dużą szybkością, 17 minut po zdarzeniu na miejsce przyjechało pogotowie. Zabrali ich do szpitala i tam.. walczyli o ich życie. Niestety, obrażenia były zbyt duże... Nie udało im się ich uratować. Przykro mi.. - poinformował i spojrzał na mnie wspóczująco. W przeciągu jednej sekundy cała zalałam się łzami. Nie mogłam w to uwierzyć.. nie udało ich się uratować... obrażenia, były zbyt duże. Te słowa krążyły po mojej głowie, a ja siedziałam tam w ogromnym szoku. Byłam zła, smutna, przerażona.. Nie mogłam, nie, nie chciałam w to uwierzyć.
- Cz-czyli oni... oni n-nie żyją? - Udało mi się wyszeptać między szlochem.
- Tak... przykro mi. - Odpowiedział.
Nie mogę w to uwierzyć. Ja mam dopiero 16 lat, a oni już mnie zostawili.. 16 lat i już nie mam rodziców, ani żadnej rodziny. Nigdy nie znałam moich dziadków, ciotek itp. I jak ja sobie teraz poradzę? Nie dożyli nawet mojej pełnoletności.. To przykre, a nawet bardzo. Wiedzieć, że już przez resztę mojego jeszcze długiego mam nadzieję życia, nie będę miała przy sobie ludzi, którym, jako jedynym na mnie zależało.. Nie, to nie może być prawda. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, że robili wszystko co w ich mocy. Gdyby tak było moi rodzice byliby tutaj... ze mną. Ze mną, która tak bardzo ich teraz potrzebowała. Zaczęłam być zła, bardziej niż smutna, wstałam z krzesła i wykrzyczałam najgłośniej jak potrafiłam to co myślałam.
- Nie! Nie! Nie! To wszystko wasza wina! Pozwoliliście im umrzeć! Czemu ich nie uratowaliście co?! Jakoś nie wierzę, że robiliście wszystko co w waszej mocy! Bo, gdyby tak było, Oni by żyli! I byliby tutaj! Ze mną! - Podniosłam krzesło, na którym wcześniej siedziałam i jak najmocniej potrafiłam rzuciłam nim w ścianę, gdzie wisiało jakieś zdjęcie. No właśnie, wisiało, bo noga od krzesła trafiła w szybkę, która roztrzaskała się na milion kawałeczków i spadła na ziemię razem z krzesłem, zdjęciem i połamaną ramką. Kawałek szkła trafił mnie w czoło, z którego poleciało trochę krwi. Ale ja miałam to gdzieś, właśnie dowiedziałam się, że moi rodzice nie żyją. Dowiedziałam się czegoś co zrujnowało mi życie.. Policjant natychmiast do mnie podbiegł i złapał mnie za ramiona. Pewnie bał się, że znów coś rozwalę, a nie o mnie..
- Puszczaj mnie! - krzyknęłam i wyrwałam się z jego "uścisku".
Zaraz po tym podbiegłam do najbliższej ściany (która znajdowała się obok okna) z zamiarem rozładowania na niej złości, ale zrobiło mi się strasznie słabo... Odwróciłam się tyłem i zsunęłam po niej na ziemię. Obraz zaczął mi się rozmazywać tak ze teraz widziałam tylko jakieś niewyraźnie plamki..
- Mamo, tato.... nie.. - To ostatnie co zdołałam z siebie wydusić. Usłyszałam jeszcze jakieś krzyki, jakby za ścianą, choć wiedziałam, że to policjant. Bo niby kto? Teraz.. teraz nie słyszałam już nic, oczy powoli zaczęły mi się zamykać. Ogarnęła mnie cisza i ciemność...
***
Spacerowaliśmy sobie z mamą i tatą po plaży... Była piękna pogoda, słoneczna.. ani jednej chmurki na niebie, było wręcz idealnie.. Kojące szumy fal, piękna przezroczysta, ciepła woda.. na plaży było dużo szczęśliwych ludzi.. Ale ja nie słyszałam nic, po za relaksującą muzyką graną przez ocean.. Szłam po środku nas, między mamą, a tatą.. Wszyscy szliśmy w ciszy, nie takiej krępującej.. wręcz przeciwnie, ta cisza między nami była bardzo wygodna.. Nagle wszyscy zgłodnieliśmy, więc postanowiliśmy odwiedzić, tutejszy plażowy barek z jedzeniem.. Po drodze, rozmawialiśmy chyba na wszystkie możliwe tematy.. Komu co przyszło do głowy, wypowiadał to na głos.. Panowała między nami miła atmosfera.. Doszliśmy wreszcie do upragnionego miejsca, lokal wyglądał bardzo ładnie.. Zewnątrz jak i wewnątrz. Na zewnątrz pomalowany był na kolor błękitny... zupełnie jak ocean.. Wszystkie okna były bardzo duże, miały grube, drewniane, ciemnobrązowe obramowanie. Pod każdym z nich, na parapecie, leżały długie, prostokątne doniczki, wypełnione, różnych kolorów, pięknymi kwiatami.. Zazwyczaj były one bladoróżowe, błękitne i czerwone. Był również taras przed wejściem. Po dwóch stronach dwu drzwiowych, ciemnobrązowych, dużych drzwi wejściowych, nad którymi wisiał duży szyld z napisem " Barek plażowy ", stały ładnie ułożone, ciemno brązowe, drewniane stoliki z dwoma do kompletu pięknymi krzesłami. Na każdym z nich stał mały dzbanek z dwoma lub trzema kwiatkami. W środku na przeciw wejścia stała lada, za którą stał chudy chłopak z czarnymi włosami, wszędzie stały takie same stoliki jak na zewnątrz. Były jeszcze dwoje drzwi jak sądzę do toalet. Podeszliśmy do kasy i złożyliśmy zamówienia na wynos. Ja zamówiłam małego hamburgera i truskawkowego shake, a moi rodzice, po porcji małych frytek i kaw mrożonych. Gdy, dostaliśmy nasze zamówienia, podziękowaliśmy i wyszliśmy z knajpki. Skierowaliśmy się na pomost, by usiąść na ławce i zjeść nasze posiłki. Nagle w przeciągu kilki dosłownie sekund, pogoda całkowicie się zmieniła. Na niebo przyszło mnóstwo czarnych chmur.. nie takich jak w prawdziwym życiu, dosłownie czarnych.. Nim się obejrzałam na plaży nie było już nikogo prócz nas. Zaczął padać straszny deszcz, prawie nic nie było widać przez tą ilość wody spadającej z nieba.. Nagle znikąd pojawiła się ogromna trąba powietrzna.. Zmierzała w naszym kierunku, a my nie mogliśmy się ruszyć. Moi rodzice jakby zdawali się tego wszystkiego nie widzieć.. zupełnie jak manekiny.. Huragan porwał ich. Zaczęłam płakać i krzyczeć na całe gardło ale to nie pomagało.. Trąba powietrzna zaczęła się oddalać w stronę, z której przybyła.. I już jej nie było. Nie zostawiła po sobie żadnych uszkodzeń, dosłownie żadnych.. Ludzie zaczęli schodzić się z powrotem, jak gdyby nigdy nic.. Znów na niebie pojawiło się słońce.. Ocean się uspokoił, prawie wszystko było tak jak przedtem.. Prawie... bo nie było już moich rodziców... Stałam tam sama cała roztrzęsiona, oniemiała... Stałam w tym samym miejscu, jakbym nie umiała się ruszyć.. Ludzie zachowywali się jakby to wszystko co się działo nie miało w ogóle miejsca.. Śmiali się i kąpali w ciepłym morzu niczego nie świadomi.. A ja stałam tam, niezdolna do niczego.. Stałam i jedyne co mogłam to wciąż tam stać i płakać.. Nikt mnie nie widział.. Byłam zdana jedynie na siebie...- Aaaaa ! - gwałtownie wstałam do pozycji siedzącej i krzyknęłam przestraszona, z powodu koszmaru, który był co najmniej dziwny. Co on mógł oznaczać? Pewnie nic..
Chwila, moment.. To nie mój pokój.. Gdzie ja jestem?! Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam.. Biała podłoga, białe zasłony, białe łóżko i pościel, białe drzwi, piszczące urządzenia tuż przy moim łóżku... Zaraz, zaraz... co ja robię w szpitalu?! Chciał wstać na równe nogi ale wydawały się jakby z waty, przez co upadłam na zimną podłogę. Cholera.. W tym samym momencie, do sali wbiegła, jak sądzę pielęgniarka, ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Jezus Maria, co się stał, dlaczego krzyczałaś? i co ty robisz na ziemi, Rose? - Zapytała, już trochę mniej ale wciąż lekko przerażona.. Była naprawdę bardo ładna.. Miała jasnobrązowe długie włosy, spięte w kucyk i ładne brązowe oczy. Wyglądała młodo, jakieś 27-30 lat.
- Dzień dobry.. Umm.. Ja miałam.. Znaczy to zwykły koszmar i tyle. - Odpowiedziałam trochę nieśmiało, bo wciąż leżałam na ziemi, nie miałam wystarczająco siły by wstać samej.. Ona jak gdyby czytając mi w myślach, wyciągnęła do mnie rękę i pomogła mi usiąść na łóżku.
- Dobrze, a dlaczego leżałaś na ziemi? - zapytała uśmiechając się do mnie, co niemal od razu odwzajemniłam i spostrzegłam, że mam na sobie jedynie tą charakterystyczną koszulę szpitalną dla pacjentów. Mam nadzieję, że przebierała mnie kobieta..
- Ja próbowałam wstać, ale nogi wydały się jak z waty i upadłam.. - uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Mhm, dobrze. - Odpowiedziała..
Oblizałam powoli moje bardzo spierzchnięte usta i dopiero zdałam sobie sprawę, że strasznie chce mi się pić.
- Może chcesz coś do picia, co? Widzę, że dawno nie piłaś - Zapytała i uśmiechnęła się ciepło.
- Tak.. Dziękuję - Powiedziałam, a ona wyszła z "pokoju" po wodę, jak sądzę.
Teraz zaczęłam się zastanawiać jak znalazłam się w szpitalu.. Hmmm pomyślmy.. Byłam na komisariacie, powiedziano mi coś o czym nie chcę wspominać, zaczęłam krzyczeć i rozwaliłam parę rzeczy ale t pomińmy.. no i koniec. Nie wiem, może zemdlałam? Tak, pewnie tak..
W tym samym czasie do pokoju weszła ta sama kobieta/dziewczyna z szklanką wody i czymś małym w ręce, czego nie mogłam dostrzec.
- Proszę, woda i tabletki. - powiedziała i jak zwykle się uśmiechnęła. Nie, żeby mi to przeszkadzało.
- Dziękuję ale po co tabletki? Na co? - No cóż, zanim coś połknę to chyba muszę wiedzieć co to, nie?
- Chyba nie chcemy żebyś znów zemdlała? - zażartowała, a ja zachichotałam.
Nic już nie odpowiedziałam i połknęłam tabletki popijając wodą, po czym wypiłam resztę zawartości szklanki.
- A właśnie, masz gościa. - powiedziała i wyszła, pewnie by zawołać tego kogoś.
Ale niby kto miałby do mnie przychodzić? Przecież nikogo już nie mam. ani rodziny, ani przyjaciół.. Usłyszałam pukanie do drzwi, po czym ktoś wszedł do pomieszczenia. Uniosłam wzrok i.. ku mojemu rozczarowaniu był to ten sam głupi policjant co wczoraj.
- Dzień dobry.. - powiedział, po czym nie czekając na moją odpowiedź kontynuował - Dobrze się już czujesz? - zapytał. Tak, kurwa czuję zajebiście...
- Można tak powiedzieć.. - Skłamałam.. Nie zamierzam się mu zwierzać.
- Dobrze.. Przyszedłem zapytać czy pamiętasz o czym wczoraj rozmawialiśmy? - Spytał. Wiedziałam, że nie przyszedł tu bez powodu. Palant.
- Pamiętam - odpowiedziałam. Nie kurde, zapomniałam, że moi rodzice nie żyją... Punkt za inteligentność.
- Dobrze. Musimy teraz uzgodnić co teraz z tobą będzie - przytaknęłam, a on kontynuował - Masz 16 lat i jak pewnie zdajesz sobie z tego sprawę, nie możesz mieszkać sama, a z tego co wiem, nie masz żadnej rodziny, która mogłaby Cię zabrać do siebie, prawda?
- Tak.. - Dobra niech w końcu przejdzie do konkretów, nie chce mi się z nim gadać. Chce mi się spać, jest dopiero 8.30, a ja o tej porze zwykle śpię..
- A więc, normalnie poszłabyś do domu dziecka, ale jest też jedna taka placówka, tak jakby dom dziecka w bardziej "luksusowej" formie - zaznaczył w powietrzu cudzysłów - Musisz wybrać gdzie chcesz zamieszkać.
- Ale, luksusowej to znaczy.. ? - Na pewno wybiorę opcję numer dwa, nie mam zamiaru mieszkać w zwykłym domu dziecka.. Nie żeby coś, ale fuj! Lecz, wolę jednak wiedzieć o co chodzi..
- Już tłumaczę. To jest zwykły dom dziecka, tyle, że pokoje są o wiele ładniejsze, jak już powiedziałem wcześniej, są bardziej "luksusowe". Są zasady, posiłki o określonych godzinach, wychodzić można tylko w grupach, co najmniej trzy-osobowych, w tygodniu na najwyżej trzy godziny, ze względu na szkołę, a w weekend na około cztery. Do każdej trzy-osobowej grupy przydzieleni są opiekunowie, mogą oni dawać kary itp.. Różni się też tym, że nie jest on darmowy.. Aby tam mieszkać, co miesiąc trzeba wpłacać 250zł, ty odziedziczyłaś po rodzicach sporą sumę, więc pomyślałem, że raczej to nie będzie dla Ciebie problem. - Powiedział.
Nawet nie muszę się zastanawiać i tak bardzo dobrze wiem co wybrać..
- Wybieram opcję luksusową - powiedziałam.. Mogło to zabrzmieć trochę dziwnie ale nie wiem jak inaczej to nazwać.
- Dobrze, wychodzisz ze szpitala dziś o 13, będziesz miała, więc równo trzy godziny na przygotowanie się, czyli spakowanie itp. Równo o 16 pod twój dom przyjedzie twoja opiekunka, pani Twerk. Pojedziecie razem do ośrodka, a resztę wytłumaczy Ci już Ona. - Nie powiem, cholernie się bałam.. nowy dom, środowisko, otoczenie. To było dla mnie za wiele..
- Aha i jeszcze jedno. Będziesz musiała zmienić szkołę. Twoja jest bardzo daleko od placówki, a do nowej zaledwie 10 min. autobusem. - Nie przeszkadza mi to, w tej szkole i tak nie mam żadnych znajomych, ani nic, więc nic mnie tam nie trzyma.
- Dobrze.. Mam jeszcze jedno pytanie - skinął, więc spytałam - Czy pokoje są jedno osobowe, czy wielo? - spytałam z małą nadzieją, że jedno..
- Jednoosobowych nie ma, zazwyczaj są dwu lub trzyosobowe. - kolejny zawód.
- Mhm.. - nie da się ukryć, że jestem zdenerwowana.. Mam dzielić pokój z nieznajomym?
- Dobrze to tyle. Do widzenia. - W końcu.. nie żeby coś, był miły itp. Ale serio chce mi się spać. Jak zwykle z resztą.
- Do widzenia - Odpowiedziałam a on wyszedł. Nareszcie zostałam sama.
A tak na marginesie.. Zauważyliście, że ten typ co chwilę powtarza słowo "dobrze" ? Czy tylko ja mam takie urojenia.. Zajął mi 20 minut, więc jest już 8.54.. Idealna pora na drzemkę.. Otuliłam się szczelniej kołdrą i wtopiłam twarz w - dość niewygodne - poduszki. Niestety, ten głupi plaster na czole sprawiał, że było mi jeszcze bardziej nie wygodnie.. Zapomniałam wspomnieć, że założyli mi plaster, bo wbiło mi się tam szkło? To wspominam teraz. Już więcej nie myśląc, po prostu zasnęłam..
Oto zaczyna się nowy rozdział w moim życiu...
~♥~
Hej ;)) Ten rozdział jest już dłuższy niż reszta :D W sumie to nie wiem co mogę jeszcze napisać XD Życzę miłego czytania i mam nadzieję, że się spodoba :))
Czytasz = komentujesz :*